Dziś mamy 24 kwietnia 2024, środa, imieniny obchodzą:

28 lipca 2016

Miłośnicy turystyki górskiej na wyprawie w przepiękne Karpaty Wschodnie

fot. pow.

fot. pow.

W dniach od 9 do 20 lipca 2016 r. grupa 13 miłośników turystyki górskiej z różnych krańców# Polski wspólnie z 7 przyjaciółmi z Ukrainy wybrała się na ciekawą wyprawę w przecudne pasma górskie Karpat Wschodnich jakimi są Czarnohora, Góry Hryniawskie i Góry Czywczyńskie.

Nasza wyprawa była współorganizowana przez dr Rafała Gotowskiego pracownika Wydziału Geografii Uniwersytetu im. Kazimierza Wielkiego w Bydgoszczy oraz pracowników naukowych Instytutu Geograficznego Uniwersytetu im. Iwana Franki we Lwowie, Wołodię Matviejewa i Romana Kulahowskiego.

Przez ostatnie dwa lata  turyści z Koła Turystów Górskich im. Klimka Bachledy przy Zakładzie Poprawczym w Kcyni eksplorowali Karpaty Południowe w Rumunii (w 2014 r. Góry Rodniańskie, a w ubiegłym roku Góry Fogaraskie). Zachęceni gorącymi zaproszeniami przyjaciół z Ukrainy powróciliśmy do wędrówki po górach jakże nam turystom polskim bliskich sercu. Wyprawę naszą poprowadziliśmy ścieżkami jakimi 136 lat temu badał florę Karpat Wschodnich jeden z nestorów polskiej turystyki, biolog i botanik z zamiłowania oraz prawnik z wykształcenia prof. Hugon Zapałowicz. Dlaczego znowu w Karpaty Wschodnie? Nasza przypadkowa znajomość z nimi zmieniła się w przyjaźń, a przyjaźń w miłość. Protestują przeciwko temu nasze polskie Tatry, Sudety i Beskidy ale pogodziliśmy szybko zazdrośników, którzy dobrze wiedzą, że nawet jeśli wyjeżdżamy  tam na wschód to zawsze do nich wrócimy. Toteż w nieustannym nostalgicznym pragnieniu aby tam być, gdzie nie jesteśmy, aby doświadczyć tchnienia pierwotnej wędrówki i prawdziwego pobratymstwa z górami, każdą dłuższą chwilę spędzamy na wyprawach do źródeł Prutu i Czeremoszu. Na pasmo czarnohorskie weszliśmy z miejscowości Kwasy z doliny rzeki Cisy. Najpierw mieliśmy nocleg przy ruinach turbazy, kuriozalnego monstrum z czasów realnego komunizmu i rano dalej pierwszo wojennym płajem na Seszula 1728 m n.p.m. Zmęczeni pod ciężarem plecaków pełnych zapasów żywności na dziesięciodniową wędrówkę, objuczeni namiotami i sprzętem biwakowym weszliśmy na przełęcz oddzielającą Seszula 1728 m n.p.m od  Czarnohorskiego Pietrosa 2020 m n.p.m.

Wysiłek i trud opłacił się, gdyż na przełączce długo chłonęliśmy rozgorączkowanymi oczami rozległą panoramę krajobrazów, wokół szczyty, tylko góry i góry, wraz z bezmiarem lasów. Święta cisza i GÓRY - jakże czekaliśmy na tę chwilę, cały rok. Rozkoszowliśmy się zewesząt otaczająca nas naturą, która z taką siłą oddziaływała na nas urokiem swojej pierwotności. Już nie było śladu cywilizacji, która mogłaby wprowadzić jakiś niepokój i zmącić majestat przyrody. Ani chmurki na niebie, a słońce doskwierało niemiłosiernie, powietrze drżało nagrzane, a widoczność była wspaniała. Daleko przed nami majaczyły szczyty Gór Marmaroskich i w tle Gór Rodniańskich, a z lewej legendarna Czarnohora od Pietrosa Czarnohorskiego 2020 m n.p.m przez dumną Howerlę 2061 m n.p.m aż do ruin obserwatorium astronomicznego na Popie Iwanie 2028 m n.p.m. Powoli, zmęczeni pokonywaniem tysiącmetrowej różnicy wzniesień  doszliśmy do głębokiego kotła pod Pietrosem, w którym płynął niewielki potok, miejsca pierwszego górskiego noclegu. Po rozbiciu namiotów części z nas było mało wędrówki i wspięliśmy się żlebem, poprzez kosówkę  na pobliski szczyt Pietrosa Czarnohorskiego 2020 m n.p.m. Na szczycie doświadczyliśmy magicznej chwili …. górskiego w niebowstąpienia….. słońce zachodzące nad dalekimi Gorganami ostrą linią wyznaczało honorną grań Chomiaka 1541 m n.p.m., Syniaka 1655 m n.p.m i Doboszanki 1754 m n.p.m.  Mieniło się ono gasnącym ogniem i oświetlało czerwienią z domieszką filetu niedalekie szczyty czarnohorskie. Dumnie opalizowały Płyty Orłowicza na zboczach niedalekiej Howerli 2016 m n.p.m., a gdzieś dalej migał jasny punkcik ruin obserwatorium astronomicznego na Popie Iwanie 2028 m n.p.m. Przy zachodzie słońca jest taka chwila kiedy czuje się bezpowrotność minionego dnia i właściwie smutek mijania  graniczy z kojącym mądrym spokojem. Cisza stawała się coraz głębsza i coraz lepiej słychać było pojękiwanie silnego i porywistego wiatru wśród głazów. Wydawało nam się, że góry nas zapraszają w najwspanialszy możliwy sposób do poznania swoich tajemnic.

Jesteśmy doświadczonymi górskimi turystami i mamy świadomość, że zrozumienie sensu prawdziwego górskiego piękna wymagać będzie od nas dużego wysiłku. Nie wolno nam zaśmiecać sobie przedpola, wędrówka ma być drogą do poznania swoich słabości i do doskonalenia siebie samego, a zarazem doświadczeniem pewnego subiektywnego sacrum. Nie powinniśmy tracić niepotrzebnie energii na przenoszenie przyzwyczajeń i wygód znanych nam z dolin, ulegając cywilizacyjnym słabościom zapominamy, że jesteśmy tylko gośćmi w tym skalnym, dziewiczym  świecie. Zabieramy często z sobą w góry niepotrzebne przedmioty dające nam złudny komfort, zapasy żywności, których dźwiganie ponad nasze siły pozbawia nas radości wędrowania i poznawania. Brak nam wtedy odwagi i sił na otwarcie się i w sposób transcendentalny zrozumienia otaczającego nas  świata. Nie potrafimy korzystać z tego co nam łaskawie daje Stwórca, litując się nad samymi sobą oddalamy się od absolutu. Często w naszym życiu angażując czas, pieniądze i zdrowie, walczymy o karierę,  wyższy standard życiowy, złudne przyjemności i wygodnictwo. Zapominamy wtedy o cudzie stworzenia otaczającej nas przyrody i o drugim człowieku. Swoistego oczyszczenia  doświadczyliśmy w Uroczysku Czymirne w Górach Hryniawskich, gdy w rozpadającej się chacie przy ruinach opuszczonej placówki  ukraińskich wojsk pogranicznych znaleźliśmy przygotowane dla nas przez nie znanych turystów ukraińskich, zapasy żywności: sało…, sól…. chleb…. drewno na opał przy czystym piecu, wygodne nary do spania w drugiej izbie. W ten prosty sposób powróciliśmy do czasów pionierów polskiej turystyki Mieczysława Orłowicza, Hugona Zapałowicza i Władysława Krygowskiego, którzy wędrowali po tych górach na przełomie XIX i XX wieków. Skorzystaliśmy z tego symbolicznego zaproszenia i wspólnie z Wołodią, Romanem, Nastią (jej dziadek był Polakiem), Julią (uciekinierką z zajętego przez Rosjan Krymu),  Sierhiejem, Światosławem i Tarasem oraz całą naszą polską grupą spotkaliśmy się przy małym stole w kuchni, przy ciepłym piecu, na którym suszyły się nasze przemoczone rzeczy.

Wspólny posiłek i późniejsze śpiewy turystycznych piosenek o górach, wędrowaniu i Huculszczyźnie pomogły nam się lepiej zrozumieć. Połączyła nas wspólna wędrówka, a zarazem podobne rozumienie i odczuwanie mistyki gór. Zaprosiliśmy naszych ukraińskich przyjaciół do zwiedzenia Polski, a oni nas w przyszłym roku do wędrówki po Gorganach. Gdy na zakończenie tego wieczoru, wspólnie chwyciliśmy się za ręce i po odśpiewaniu harcerskiego pożegnania …”Ogniska już dogasa blask, braterski splećmy krąg, w wieczornej ciszy w świetle gwiazd ostatni uścisk rąk”… przesłaliśmy sobie iskierkę przyjaźni (co niektórym oczy się zaszkliły… serce uwięzło w gardle…) Było tak uroczyście, odświętnie, normalnie, po ludzku. Daleko byliśmy wtedy od politycznych interesów i wzajemnych historycznych pretensji…. Góry są nie tylko potężne i wspaniałe. Góry są Mądre i Święte. Chodząc po górach Chrystus wybrał je jako miejsce szczególne - Świętych Wydarzeń….  Jakże kuriozalnie, groteskowo i dziwnie brzmiały anty ukraińskie komunały, pretensje i fobie wygłaszane przez spotkanego w pociągu (gdy wracaliśmy już do domu z Przemyśla) polskiego „podstarzałego dresa”.

Po noclegu pod Pietosem Czarnohorskim następnego dnia powoli zdobywając  wysokość  weszliśmy na pełen ukraińskich wycieczek  najwyższy szczyt Ukrainy - Howerlę 2061 m n.p.m. W czasie krótkiego odpoczynku na szczycie spotkaliśmy grupę Polaków ze Lwowa prowadzonych przez zakonnice katolickie, gdy modliły się przed krzyżem ubranym w ukraińskie flagi narodowe o pokój na ogarniętej wojną domową Ukrainie. Wzruszył nas widok czterech dziewczynek , które po wejściu na szczyt stanęły z boku i patrząc sobie w oczy z dłońmi na sercach odśpiewały hymn Ukrainy. Wokół nas byli ludzie uśmiechnięci, życzliwi i radośni. To miejsce jest święte dla Ukraińców….  W ciszy i skupieniu zeszliśmy w kierunku Berskuła 1911 m n.p.m i dalej przez Porzyżewską 1822 m n.p.m  weszliśmy na Turkuł 1913 m n.p.m. Następny nocleg wypadł nad Jeziorem Niesamowitym. I tu… szok, ilość śmieci i nieczystości nad tym cudownym miejscem poraził nas. Nie przypomonało ono miejsca z przed szesnastu, a nawet sześciu lat kiedy odwiedzaliśmy je ostatni raz. Najwyżej położone jeziorko pochodzenia polodowcowego w Czarnohorze wymaga wielkiej troski i objęcia szczególną ochroną!... Następny dzień poświęciliśmy na poznawanie uroków najpiękniejszych zakątków Czarnohory czyli legendarnych skalnych ostańców na Szpyciach 1863 m n.p.m, Dużych i Małych Kozłach,  Kotła Gadzyny i Kizich Ułohów. To symbole tych gór opiewanych z rozrzewnieniem przez  zamieszkałego w Krzyworówni przed II wojną światową polskiego pisarza  Stanisława Vincenza w czterotomowym dziele „Na wysokiej połoninie”. W trawie i skalnym gruzie można było zauważyć ślady austriackich okopów, są też wątki wojennych ścieżek, którymi donoszono amunicję i żywność, strzępy drutu kolczastego. Do głów przychodziła wyobraźnia, wszystko zaczęło wyglądać podejrzanie, schrony, stanowiska ogniowe, te góry były światkami zmagań wojennych i ludzkich tragedii. Znowu do głosu dochodziła historia, w tych osobliwych miejscach czuliśmy jej obecność i raz miała ona twarz urodziwej polskiej kresowej szlachcianki to znów czarnowłosej huculskiej dziewczyny, a innym razem skupionego i zamkniętego w sobie opryszka. Nocleg nad Jeziorkiem Breniebenieskulskim  wśród urwistych zerw skalnych schodzących z Gutin Tomnatyka 2016 m n.p.m przeniósł nas w wysokogórską scenerię znaną nam z zeszłorocznych rumuńskich Fogaraszy. Następnego dnia idąc wąską ścieżką wśród hal i połonin weszliśmy na szczyt Popa Iwana 2028 m n.p.m. Mijane połoniny leciały w dół i jakby kołysały się w słońcu i chmurach. Gdzieś wysoko wiał wiatr  i przeganiał okręty pierzastych chmur, hale mieniły się to światłem, to cieniem. Pod nogami plątały się kępki granatowego tojadu, a wokół pełzały niskie różaneczniki.  Gdzieś z daleka śpiewały dzwoneczkami stada owiec prowadzone przez watacha grającego tęskne dumki na fujarce. Juchas idący za stadem popisywał się strzelaniem z bata.

Kiedy dotarliśmy na szczyt Popa Iwana 2028 m n.p.m. z olbrzymim zaciekawieniem oglądaliśmy postęp robót związany z odbudową Obserwatorium Astronomiczno - Metorologicznego tzw. „Białego Słonia”.  Zostało ono wybudowane przez Polaków krótko przed II wojną światową, a później je zdewastowanego i zniszczonego w czasach realnego  komunizmu. To bardzo cenna, wspólna polsko - ukraińska inicjatywa uniwersytetów warszawskiego i iwano-frankowskiego. Pozostawiając za sobą Popa Iwana, dziesięciokilometrową drogą,  mozolne zeszliśmy w upalnej pogodzie (przez Jeziorko Mariczejka i Halę Wesnarkę) do Szybenego. Po zejściu do wsi zostaliśmy poddani kontroli dokumentów przez żołnierzy ukraińskich wojsk pogranicznych na miejscowym szlak bramie. Noc spędziliśmy na świeżo wykoszonej łące, przy pachnącym słodką macierzanką, miętą, dziwnym eliksirem pełnym kwiatów i ziół stogu siana.  Rano starą drogą wojenną,(Drogą Mackensona) która w czasach I wojny światowej została wybudowana przez żołnierzy austro-węgierskich i miała za zdanie ułatwienie transportu materiałów wojennych z terenów dzisiejszej Rumunii przez główny grzbiet Karpat do Galicji, podeszliśmy na przełęcz Watonarkę 1213 m n.p.m. Wspinaliśmy się powoli w ciężkich oparach wilgoci, szeleściły zwiędłe łopuchy a obok płynący  Datnicki Potok powoli stawał się potoczkiem, a jeszcze wyżej sączył się między trawami i kamieniami jako źródło. Cisza gęstniała z każdym krokiem dokuczliwsza, nie mącił jej żaden głos, idąc w tej parnej atmosferze, każdy zatapiał się w swoich myślach nad oczekującą nas drogą przez mało znane Góry Hryniawskie i Góry Czywczyńskie. Ciągnęło nas, tam gdzie w górnych krańcach dolin Czarnego i Białego Czeremoszów mogły być te słynne  rozrogi graniczne Rzeczypospolitej, Rusi i Węgier. Chcieliśmy zobaczyć na własne oczy miejsce, gdzie historia wbiła słup graniczny, tak jak później ustawiła go na wysokim Stohu 1650 m n.p.m. Gdzie w XIX wieku z konnym pocztem Hucułów dotarł Wincenty Pol. Ścieżka pięła się raz wśród kamieni to znów w zieloności pełnej. Rozczapierzały się omdlałe trawy na resztkach drewnianych drogowych wzmocnień.

Po wejściu na Przełęcz Watonarkę wygodną drogą podeszliśmy na Halę Łukawicę 1534 m n.p.m i odpoczęliśmy w miejscowym schronie turystycznym.  Dalej drogą prowadzącą przez największe w tej części Europy połoniny i hale  przeszliśmy w rejon Baby Ludowej 1582 m n.p.m. Wokół olbrzymie łąki porośnięte wysokimi trawami, falującymi w łagodnym ciepłym wietrze. Zdawało się, że to nie łąki lecz zielone nie kończące się wody płyną pod powiewami wiatru, łaskotane podmuchami trawy połyskiwały jak grzywy fal i jakby kołysały otaczającymi nas szczytami. Nocleg wypadł w wygodnym schronie zbieraczy jagód pod szczytem Baby Ludowej 1582 m n.p.m. Wieczorna burza przetoczyła się nad nami z łoskotem i błyskawicami, przyniosła ona poranną radykalną zmianę pogody. Po spakowaniu plecaków, w gęstej mgle ruszyliśmy w dalszą drogę. Po przejściu przez Stefulec 1572  mn.p.m doszliśmy do połoniny Dukonia 1488 m n.p.m i zwiedziliśmy znajdujący się na jej krańcu Monastyr pod wezwaniem Świętej Trójcy. Pustelnię mnichów obrządku prawosławnego, która podlega cerkwi moskiewskiej. Dało się zauważyć niechęć towarzyszących nam Ukraińców gdy zorientowali się komu podlega ten Monastyr… Przez połoninę Pnewie 1586 m n.p.m i Hadżugi 1460 m n.p.m zeszliśmy do Uroczyska Czymirne.  Rozbiliśmy namioty przy chałupie nie daleko ruin opuszczonej strażnicy ukraińskich wojsk pogranicznych. Siedem lat temu olbrzymia powódź zniszczyła jedyną drogę dojazdową w dolinie Czarnego Czeremoszu i taniej było Ukraińcom ewakuować wyposażenie samej strażnicy i żołnierzy górami do doliny Perekałabu do niż walczyć ponownie z nieobliczalną górską rzeką. Noc upłynęła nam na przyjacielskim spotkaniu z ukraińskimi towarzyszami wędrówki, „iskierka przyjaźni” połączyła bratnie dusze….. Poranny deszcz ustąpił niepewnym promieniom słonecznym i nagle nad posępnymi ciemnozielonymi ścianami lasów w porannej mgiełce podobnej do woalu na twarzy zalotnej kobiety,  w nieuchwytnym dygocie sekundy wyrosła jakby z jedwabiu utkana wstążka, delikatna tęcza, podnosiła się ona powoli z mgieł otulających Czeremosz, wspinając się nad bielejącymi murami ruin strażnicy powoli nabierała żywszych barw, aż w końcu przechwyciło ją słoneczne światło. W tym świetle tęcza zagięła się ostatkiem sił i zmęczona przechyliła się ku ziemi. Starzy Huculi wierzą, że wspinając się po tej tęczy można dostąpić łaski wniebowstąpienia obcować z starodawnymi bogami i watażkami. W milczeniu podziwialiśmy to zjawisko! Staliśmy wszyscy poważni, zapatrzeni, wsłuchani w szum wody Czarnego Czeremoszu płynącej po głazach, doświadczaliśmy czegoś ważnego... Dziękując Stwórcy za to, że doprowadził nas mimo zwątpienia i braku sił do tego miejsca… Wydawało nam się, że są z nami nasi bliscy, którzy odeszli na niebiańskie połoniny…  Po spakowaniu się, przeszliśmy w bród przez Czeremosz i ginącą wśród gęstwin ścieżką wspięliśmy się na Połoninę Bałasniw 1527 m n.p.m. Kierunek wskazywał pierwszo wojenny płaj, ścieżka ginęła w trawie, bujnych łopuchach i powalonych pniach. Szliśmy w plątaninie zielsk, pnączy i paproci. Krok za krokiem podchodziliśmy do góry, mokrzy od potu rozgniecionych roślin, zmęczeni zapachem butwieli, ogłuszeni ciepłą parną wilgocią lasu.

W napotkanej na połoninie szopie, ponownie znaleźliśmy przygotowane na nasz ewentualny nocleg sało, suchy chleb, kaszę. Nie zatrzymując się dłużej przedzierając się przez bujne łany kosówki wspięliśmy się na szczyt Pirie 1543 m n.p.m. doszliśmy do granicy ukraińsko-rumuńskiej.  Pozostałości sowieckiej sistiemy były jeszcze czytelne i wyraźne, najpierw droga śladowa czyli  pięciometrowy pas ziemi na którym widać było ślady każdego kto chciał nielegalnie opuścić „raj robotników i chłopów”, dalej otoczony podwójnym drutem kolczastym pas drogi granicznej, na który i dzisiaj nie wolno wchodzić i dopiero później sama granica z Rumunią. Na chwilę zatrzymaliśmy się w ruinach przygranicznej szopy dawnego kołchozu wypasającego owce i bydło na okolicznych połoninach. Stan techniczny tej szopy i jej otoczenie  zmusiły nas do szukania noclegu w innym miejscu. Idąc drogą graniczną doszliśmy do przełęczy pod Łostuniem 1335 m n.p.m. Nocleg wypadł na małej polance nad potokiem Łostuń, nie daleko posterunku sympatycznych ukraińskich pograniczników, którzy po kontroli dokumentów wyrazili zgodę na kontynuację wędrówki drogą graniczną. Pogoda wyraźnie psuła nam się na potęgę, przelotne deszcze i mgły nie zapowiadały poprawy w najbliższych dniach. Rano po zwinięciu mokrych namiotów ruszyliśmy dalej droga graniczną przez Suliguł 1687 m n.p.m w kierunku pojawiającego się wśród chmur szczytu Czywczyna 1766 m.n.p.m. Po dotarciu do jego podnóża zaczęliśmy bezowocnie szukać miejsca noclegu i po krótkiej konsultacji z naszymi ukraińskimi przyjaciółmi zdecydowaliśmy się na dalszą wędrówkę. Napotkani żołnierze ukraińscy wskazali nam możliwy nocleg za szczytem Wielkiej Budyjowskiej 1678 m n.p.m na zboczu Borsztuna 1570 m n.p.m. W strugach ulewnego deszczu dotarliśmy do szałasów pasterskich i zamkniętego schronu turystycznego.

Nocleg znaleźliśmy u gościnnych pasterzy Wasyla i Wołodii. Poczęstowali oni nas gorącym mlekiem i przepysznym bundzem. Przy ciepłym piecu mogliśmy wysuszyć przemoczoną odzież i obuwie. Starali się oni nam pomóc i krzątali się wokół nas, dzielili się z nami wszystkim co mogło by nam umilić nocleg, byli bardzo serdeczni i uczynni. Rano stary watach Wasyl wyraźnie zmartwiony naszym odejściem na pożegnanie zaśpiewał uroczą huculską kołomyjkę…. było nam miło i czuliśmy się zaszczyceni ich gościnnością i otwartością. Wspinając się na szlak długo towarzyszył nam dźwięk fujarki pasterskiej na której tęskne dumki grał Wasyl.  Postanowiliśmy, że zejdziemy do Burkutu przez Prełucznego 1402 m n.p.m. Gdy weszliśmy do tego jednego z najstarszych uzdrowisk na ziemiach byłej Rzeczypospolitej słynącego kiedyś z doskonałych wód mineralnych, oczom naszym ukazał się widok zdewastowanej przez kataklizm powodzi, miejscowości. Powódź sprzed siedmiu lat podcięła możliwości rozwoju tego uzdrowiska. Burkut dla Ukrainy był tym czym dla Polski w XIX wieku było Zakopane to tutaj rodziła się poezja i proza niepodległej Ukrainy, to tutaj zjeżdżali twórcy kultury ukraińskiej. Więc na pewno przyszłość tej miejscowości będzie inna. Po dojściu do Szybenego Wołodia i Roman ułatwili nam odwrót z gór i powrót do Polski, załatwili nam transport do Worochty. Dalej jadąc doskonałymi połączeniami przez Iwano-Frankowsk dojechaliśmy do Lwowa. Jeszcze tylko poranną marszrutką na przejście graniczne w Szoginiach i po wnikliwej kontroli polskich celników w czasie przekraczania granicy, znaleźliśmy się w Przemyślu. W ten sposób zakończyliśmy naszą przygodę z Karpatami Wschodnimi w bieżącym roku, na pewno wrócimy do nich w następnych latach. Chcielibyśmy w tym miejscu złożyć słowa podziękowania za wsparcie naszego wyjazdu  przez władze Uniwersytetu im. Kazimierza Wielkiego w Bydgoszczy  oraz Uniwersytetu im. Iwana Franki we Lwowie, szczególne słowa podziękowania chcielibyśmy skierować dla naszych przyjaciół z Ukrainy Wołodii, Romana, Julii, Nastii, Tarasa, Światosława i Sierhieja. Diakujemy! Do pobaczenia!!!

Materiał: Jacek Maćkowski

Oceń artykuł: 29 25

Czytaj również

udostępnij na FB

Komentarze (0) Zgłoś naruszenie zasad

Uwaga! Internauci piszący komentarze na portalu biorą pełną odpowiedzialność za zamieszczane treści. Redakcja zastrzega sobie jednak prawo do ingerowania lub całkowitego ich usuwania, jeżeli uzna, że nie są zgodne z tematem artykułu, zasadami współżycia społecznego, a także wówczas, gdy będą naruszać normy prawne i obyczajowe. Pamiętaj! -pisząc komentarz, anonimowy jesteś tylko do momentu, gdy nie przekraczasz ustalonych zasad.

Komentarze pisane WIELKIMI LITERAMI będą usuwane!

Dodaj komentarz

kod weryfikacyjny

Akceptuję zasady zamieszczania opinii w serwisie
Komentarz został dodany. Pojawi się po odświeżeniu strony.
Wypełnij wymagane pola!



LOKALNY HIT

Pomoc przy kontroli ZUS
od 50PLN
Zezwolenie na przetwarzanie odpadów
od 2000PLN
Balustrady Bramy Ogrodzenia
Usługi prowadzenia ksiąg rachunkowych
od 50PLN
Ochrona środowiska dla firm
od 50PLN
Ochrona środowiska dla firm
od 50PLN
Bezpłatne kontrolowanie sprawności zawieszenia
Bezpłatne kontrolowanie sprawności układu kierowniczego
0

Najważniejszy posiłek w ciągu dnia. Dlaczego warto jeść śniadanie?

Śniadanie to najważniejszy posiłek# w ciągu dnia. Dzięki niemu dostarczamy organizmowi węglowodany, które są źródłem energii.

(czytaj więcej)
0

Rocznica powstania w gettcie warszawskim. Heroiczna walka

Dzisiaj, 19 kwietnia przypada# 81. rocznica powstania w getcie warszawskim.

(czytaj więcej)
0

Zmień swoje dotychczasowe nawyki. Serce kocha sport

Systematyczna aktywność fizyczna jest podstawą# zdrowego stylu życia. Małymi krokami spróbuj zmienić swoje dotychczasowe nawyki.

(czytaj więcej)
0

Kwiecień plecień. Poranne opady śniegu zaskoczyły mieszkańców

W kcyńskiej gminie dziś rano #padał śnieg z deszczem i to dość intensywnie. Za oknem przez kilkanaście minut panowała iście zimowa aura.

(czytaj więcej)